8.
Przystanek Woodstock. Na festiwal przyjechało w tym roku 300 tysięcy
ludzi.
Gdy
tysiące fanów na stojąco odśpiewało "Sto lat" muzykom
Filharmonii Wrocławskiej, Jurkowi Owsiakowi wzruszenie złamało głos. - Dla
takich chwil warto żyć - wychrypiał. I wręczył orkiestrze... medal za
odwagę.
-
Super, bomba - młodzieżowy slang, który popłynął z ust uszczęśliwionej
Lidii Geringer de Oedenberg, szefowej filharmonii, trochę nie pasował do
eleganckiej pani dyrektor. Ale to zdarzyło się przecież na Przystanku
Woodstock. Tam tak jest.
Korba
i muzułmanin
Na masce zdezelowanego dużego Fiata leży Robert Zaczkowski. Ten Fiat służy
na co dzień chłopakowi do pracy: w oddalonym o ponad 400 km od Żar Łowiczu
montuje anteny satelitarne. Robert głaska po łebku malutką myszkę.
- Chodziła sobie między namiotami. Zaopiekowałem się nią, żeby jej nie
zdeptali - mówi.
Zrobił jej "klatkę" z butelki po wodzie mineralnej. Karmi i poi. W
końcu miłość to hasło przewodnie Przystanku Woodstock... Nad namiotami
powiewają flagi z nazwami miast. W ten sposób łatwiej się odnaleźć na
rozległym polu namiotowym.
- Jesteśmy z Wrocławia, Zamościa i Milicza. W 16 osób. Poznaliśmy się w
pociągu - wyjaśnia Magda Suchocka z Wrocławia. Wielu młodych ludzi na
Woodstocku jest już po raz kolejny.
- To mój piąty Przystanek. Grunt to spotkać fajnych ludzi i posłuchać
muzyki, najlepiej na leżąco - twierdzi Roman, ksywa Korba, z Leszna.
Nieważne skąd się jest i w co się wierzy. Na Woodstocku można spotkać
nawet... muzułmanina! - Do Polski przyjechałem trzy lata temu, z Dagestanu -
mówi Rinad, który teraz mieszka we Wrocławiu. - Tu jest po prostu
niesamowicie. Wy umiecie się bawić. Za rok znowu tu przyjadę - zapewnia.
Długie włosy, kolorowe irokezy. Taniec pogo pod sceną. Pomalowane w kwiatki
duże Fiaty i Trabanty. Stu filharmoników w smokingach wygląda tu jak z
bajki. Przerwali urlop, żeby zagrać na Woodstocku. A Mariusz Smolij,
dyrygent, specjalnie przyjechał z USA.
Gdy tysiące ludzi zaczyna śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła"
w takt dźwięków orkiestry, na telebimach zamontowanych po bokach sceny widać,
że muzycy ocierają łzy wzruszenia.
- Jeszcze nigdy publiczność nie śpiewała na naszym koncercie. Taki koncert
nie przytrafił się chyba żadnej orkiestrze na świecie - cieszą się.
Między filharmonikami kręci się czarnoskóry muzyk podobny do Boba Marleya.
- Cieść, lubia cie - zapewnia każdego.
Ksiądz
z warkoczami
Ksiądz w czerwonej peruce z warkoczami przemyka obok niebieskiego namiotu z
napisem Przystanek Jezus. Inny zgrabnie przeskakuje przez całującą się na
ziemi parę. - Łatwo modlić się w ciszy, w zamkniętym kościele. Modlitwa
tutaj to wyzwanie - mówi ksiądz Andrzej Draguła, rzecznik prasowy
Przystanku Jezus.
Młodzi ludzie tańczą w takt muzyki religijnej. Jak w amerykańskim filmie.
Przyjechało ich w tym roku prawie tysiąc. Ksiądz Draguła na wszelki
wypadek przypiął sobie na plecach kartkę z napisem: "Nie deptać człowieka".
Kiedyś położył się na ziemi i ktoś próbował go rozdeptać.
Nikt
już nie protestuje
Żary to 40-tysięczne miasto w Lubuskiem, blisko niemieckiej granicy. Czasy,
kiedy ludzie protestowali przeciwko festiwalowi, dawno poszły w niepamięć.
Ksawery Mazurkiewicz ma 70 lat. Mieszka w centrum miasta. Na festiwal dojeżdża...
rowerem. - Muzyka fajna, ci młodzi też. Niech grają, niech hałasują,
tylko niech będą - mówi. Na festiwalu mnóstwo tubylców. Z dziećmi w wózkach,
rodzinami, które przyjechały nawet z daleka, specjalnie na Woodstock. Cieszą
się handlowcy: w końcu bezrobocie w Żarach wynosi ponad 20 procent. Po
festiwalu jest za co żyć nawet przez kilka miesięcy. - Festiwal to dla nas
zbawienie. I pieniądz, i rozrywka, i promocja miasta - mówi pan Andrzej, właściciel
sklepu spożywczego.
Festiwal odbywa się na płycie poniemieckiego lotniska na obrzeżach Żar.
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy wydzierżawiła lotnisko od miasta za...
1 zł. - Tak jest zapisane w umowie. Naprawdę - śmieje się Roman
Pogorzelec, burmistrz Żar. Wszyscy artyści zagrali za darmo, tylko za zwrot
kosztów podróży. - Mój synek, Mikołaj, ma 6 lat. Na szczęście jest
zdrowy, ale tyle dzieci choruje... Zawsze wspieram orkiestrę, bo zbiera pieniądze
na leczenie dzieci. A przez występ tutaj mogę się odwdzięczyć za to
wspaniałe przedsięwzięcie - mówi Kasia Nosowska, wokalistka zespołu Hey.
A
ludzie słuchają Jurka
Koło Jurka Owsiaka kręci się jego 13-letnia córka Ewa. Po zapleczu sceny
biega załatwiając milion spraw żona Owsiaka. - Sami jesteśmy rodzicami.
Chcemy, żeby dzieciaki dobrze się tu bawiły, ale też żeby były
bezpieczne - mówi. I co chwila nawołuje ze sceny o miłość i przyjaźń. A
ludzie go słuchają. - Wie pani, może to dziwne, ale mnie podczas festiwalu
nic ze sklepu nie ginie, chociaż przewijają się setki ludzi. A jak jest
jakaś zadyma, to miejscowi robią. Nie przyjezdni - mówi Grażyna Żebrowska,
właścicielka cukierni w centrum Żar.
Jej słowa potwierdzają się pierwszego dnia imprezy. Miejscowi menele ranią
nożem młodego człowieka. Na szczęście nic mu się nie stało. Na własne
żądanie wypisuje się po kilku godzinach ze szpitala. To jedyny poważny
incydent zanotowany na festiwalu przez policję. A było na nim 300 tysięcy
osób.
Edyta Golisz, PRZEM
Super Express, 5 sierpnia 2002