ARTYKUŁY

FESTIWAL ALKOHOLU I "DRAGÓW"  (8 sierpnia 2002)

 

Organizowany przez Jerzego Owsiaka, twórcę przereklamowanej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wzorowany na hippisowskim festiwalu sprzed lat Przystanek Woodstock miał rozpocząć się w piątek. Jednak już na dwa dni przed imprezą do Żar, niewielkiego miasteczka w województwie lubuskim, przyjeżdżają całe gromady młodzieży. Większość z nich jest bardzo młoda, przeważają szesnasto-, siedemnastolatki. To dla nich, nie mających wystarczająco dużo środków, by przyjechać do Żar, zorganizowano specjalne "woodstockowe pociągi". Wszystko po to, by przez dwa dni na polu namiotowym, w pyle i kurzu, gdzie warunki higieniczne są co najmniej niewystarczające, bawić się w towarzystwie swojego guru Jerzego Owsiaka.

 

Ubrani bardzo specyficznie, w rozciągnięte, mocno przybrudzone "ciuchy", szczycą się kolorowymi fryzurami 'a la "punks" (w j. angielskim - "punks" to po prostu śmieci. Mają kilka wspólnych cech - przede wszystkim niemal wszyscy są mocno podpici i agresywni. Już w przeddzień oficjalnego rozpoczęcia Przystanku Woodstock ma miejsce pierwsza tragedia. W specjalnym pociągu wiozącym młodzież z Warszawy do Żar dochodzi do bójki między młodymi ludźmi. Jeden z nastolatków rani nożem swego oponenta. Chwilę później z rozpędzonego pociągu wypada dwóch nastolatków. Do bójek dochodzi również w trakcie samego festiwalu. I nic dziwnego, bowiem wielu z tych, którzy przyjechali rzekomo bawić się na Przystanku Woodstock, krąży, mocno podpitych, agresywnych, wokół pola namiotowego i po miasteczku, szukając zaczepki i okazji do bójki. Pretekst może być jakikolwiek: za długie włosy, za krótki włosy, brak włosów... Do najpoważniejszej w skutkach awantury dochodzi już pierwszej nocy podczas koncertu. Kolejny, bardzo młody, bo zaledwie dwudziestoletni mężczyzna zostaje raniony nożem. Trafia do szpitala w Zielonej Górze. Miłość, przyjaźń, muzyka?

 

Rozreklamowany przez Owsiaka i dyspozycyjny względem niego Przystanek Woodstock w tym roku przyciąga zdecydowanie mniej uczestników niż w latach ubiegłych. Trudno jest oszacować "na oko" liczbę młodych ludzi, którzy przyjechali do Żar, jednak sądząc po ilości namiotów w pobliżu sceny, liczba tych, którzy w tym roku dali się skusić owsiakowym hasłem: "miłość, przyjaźń, muzyka", wynosi około 200 tysięcy. O wiele mniej niż w zeszłym roku. Być może stało się tak, dlatego że część z tych, którzy bawili się tutaj w latach ubiegłych, zdegustowana tym, co działo się choćby podczas wcześniejszych edycji festiwalu, tym razem zdecydowała się pozostać w domach.

 

Wśród przyjezdnych dominują jednak ludzie młodzi i bardzo młodzi, dla których udział w Przystanku Woodstock jest czymś w rodzaju manifestacji młodzieżowego buntu. Zresztą ten bunt okresu dojrzewania jest genialnie wygrywany przez Owsiaka, lansującego chwytliwe dla tych skłóconych z rzeczywistością młodych ludzi hasło: "róbta, co chceta".

 

Jeszcze w piątek przed południem większość młodych ludzi krąży po mieście. I nic dziwnego. To tutaj właśnie mogą bardzo tanio, po promocyjnych cenach kupić piwo, czy też naciągnąć mieszkańców Żar na parę groszy. Uzyskane w ten sposób fundusze już po chwili  wydają w najbliższym sklepie monopolowym. Tutaj nikt nie bawi się w detaliczną sprzedaż alkoholu. Młodzi ludzi ubjuczeni całymi zgrzewkami z piwem wracają do namiotów, bądź też rozkładają się w piknikowej atmosferze na ulicznych skwerkach. Nawet jeśli nie uda im się kupić "napojów wspomagających" w samym miasteczku, to z pewnością kupią je w położonej w niewielkiej odległości od Żar Zielonej Górze. Tanie wino przywożą również ze sobą kolejni przyjezdni, którzy jeszcze pierwszego dnia chętnie się dzielą swoimi zdobyczami z tymi, którzy już nie mają środków na zakup alkoholu. To pierwszy dzień, później już, wraz z upływem czasu, zacznie się gromadne poszukiwanie darmowego alkoholu.

Na uliczce w samym centrum miasta przed naszymi oczami kładzie się na ziemi ładna, bardzo młoda dziewczyna. - Nie mam sił, nie mam sił - bełkocze. Ona już przedawkowała. Nie jest to jednak niecodzienny widok. Całe watahy młodych ludzi upojonych alkoholem leżą pod sklepowymi witrynami, bądź w bramach domów. Są nieprzytomni. W pobliskim pubie, który z okazji festiwalu otworzył uliczny ogródek kawiarniany szesnastolatek próbuje sprzedać zegarek za dwie parówki. Nie ma już pieniędzy na jedzenie, bowiem wszystko co przywiózł ze sobą, wydał już na alkohol. Ekspedientka nie waha się ani chwili, wszak dla niej taka okazja to znakomity interes.

 

Kilkaset metrów dalej, na drodze z miasteczka na pole namiotowe ochotnicy w PCK udzielają pomocy pijanemu mężczyźnie, który będąc pod wpływem alkoholu, po prostu przewrócił się na prostej drodze. - Będziesz wymiotował? - pyta sanitariusz. Młodzieniec kiwa potakująco głową i za chwilę traci przytomność. Zabiera go na sygnale ambulans pogotowia. Taka karetka niemal co chwila wjeżdża również na pole namiotowe i zbiera młodzież z ulic miasteczka.

 

Zainteresowanych kupnem "dragów" łatwo rozpoznać. Młodzi ludzie niemal nagminnie poubierani są w czarne koszulki z rysunkiem liścia nieco przypominającego kształtem liść kasztana. To marihuana. Takie koszulki można również kupić u przydrożnych sprzedawców na ścieżce prowadzącej na pole Przystanku Woodstock. Oficjalnie i zgodnie z prawem reklama narkotyków w Polsce jest zakazana. Jednak funkcjonariusze policji na widok tych nastolatków jawnie deklarujących swoje poparcie dla popularnej "maryśki" nie interweniują. Tak samo jak nie interweniują na widok młodych, niepełnoletnich ludzi pijących piwo, niosących całe zgrzewki puszek piwa.

 

- Przyjechaliśmy przestrzegać przed zażywaniem narkotyków. Rozdajemy ulotki, specjalne pomarańczowe wstążki, którymi można oznaczyć tzw. bezpieczne namioty, czyli takie, których mieszkańcy nie zażywają narkotyków - powiedziała nam Joanna Kempka, psycholog z centrum leczenia uzależnień "Familia" w Gliwicach. Faktycznie, niektórzy z tych młodych przychodzą po wstążki, biorą ulotki. "(...) Braliśmy dla szczęścia, a staliśmy się nieszczęśliwi (...) Braliśmy, żeby poradzić sobie z życiem, a przeżywamy śmierć (...)". Jednak namioty udekorowane pomarańczowymi wstążeczkami nikną wręcz wśród tych, nad którymi powiewa flaga z wizerunkiem marihuany.

 

- Tak, macie państwo rację. Jest fajnie - śmieje się życzliwie nastolatek, który idąc ulicą, próbuje właśnie "skręcić jointa" [papierosa z zawartością "trawki" - przyp.aut.]. To właśnie trawka oraz odurzające kleje, np. butapren, którego wyziewy są wdychane przez narkomanów, są najpopularniejszymi, obok oczywiście alkoholu, środkami odurzającymi wśród tych, którzy przyjechali na Przystanek Woodstock.

- Jest tutaj masa ludzi, którzy są pod wpływem narkotyków. Ja sama widziałam wczoraj w namiocie Hare Kryszna, jak sobie popalali "lufkę z marihuaną". To się tutaj zdarza. Jest dużo osób nieletnich będących pod wpływem narkotyków. Przeważają 20-, 25-latkowie, ale wiek osób, które zaczynają zażywać gwałtownie się obniża - mówi psycholog Joanna Kempka. Nie chce zdradzać żadnych szczegółów, wszak sam Jerzy Owsiak, główny organizator tej imprezy, zabronił uczestnikom rozmawiania z "Naszym Dziennikiem. Na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej oskarżył naszą redakcję o szerzenie nienawiści i propagowanie faszyzmu.

 

Czego obawiał się ten guru anarchistycznej młodzieży? Czyżby Owsiak bał się, iż ujawnienie informacji z tego, co działo się na Przystanku Woodstock, może niekorzystnie wpłynąć na starannie budowany w dyspozycyjnych mediach image wielkiego społecznika i przyjaciela młodzieży?

A fakty są dla Owsiaka niekorzystne. Tylko w trakcie dwóch dni trwania festiwalu miejscowa policja zatrzymała kilkanaście osób pod zarzutem kradzieży, zażywania lub handlu narkotykami. Dilerów narkotyków zatrzymywano również na trasach dojazdowych do Przystanku Woodstock. W samym Poznaniu, na Górze Przemysława, na dzień przed rozpoczęciem imprezy funkcjonariusze policji zatrzymali... szesnastu młodych ludzi zażywających środki odurzające. Jak wyjaśniali, byli właśnie w drodze na "Woodstock".

 

Niestety, nie udało się zapobiec próbom handlu narkotykami. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, to pod tzw. małą sceną był punkt, gdzie zainteresowani kupnem narkotyków mogli spotkać się z pośrednikiem. Ci, którzy przedawkowali lub po prostu chcieli już zerwać z nałogiem, trafiali również do wolontariuszy, księży i świeckich z położonego tuż obok woodstockowego pola namiotowego Przystanku Jezus.

- To trzeba po prostu zobaczyć. Jeszcze Przystanek Woodstock na dobre się nie rozpoczął, a już pojawiły się dziesiątki, setki tych młodych ludzi, którzy są naprawdę bardzo mocno uzależnieni od narkotyków - mówił ks. Marcin Kamiński. To właśnie na Przystanku Jezus młodzi zagubieni ludzie mogli szukać pomocy lub po prostu skorzystać z darmowej ciepłej strawy. I korzystali, przychodzili po jedzenie, po rozmowę. - Z roku na rok przychodzi do nas coraz więcej ludzi. Po prostu wiedzą już, że Przystanek Jezus to modlitwa, to pomoc drugiemu człowiekowi i rozdawane za darmo posiłki - cieszy się ksiądz Kamiński.

 

Darmowymi rzekomo posiłkami, bo tak naprawdę już drugiego dnia trwania imprezy za wegetariańską strawę trzeba było płacić, kusiła również młodzież niebezpieczna sekta Hare Kryszna, która za zgodą Jerzego Owsiaka także rozbiła swój namiot opodal pola namiotowego Przystanku Woodstock. Mimo iż opracowany przez specjalną komisję Parlamentu Europejskiego Raport Cottrela uznaje ruch Hare Kryszna za szczególnie niebezpieczny, sekciarze już po raz kolejny towarzyszą organizowanej przez Owsiaka imprezie. On sam zachęcał przybyłych na koncert, by odwiedzali namiot krysznowców. To właśnie tam zbuntowana młodzież, często za sprawą telewizyjnych "autorytetów" nastawiona negatywnie do Kościoła, mogła odwiedzić ołtarzyk Kryszny, skorzystać w porad astrologa (sic!). Ubrane w odświętne stroje młode adeptki kultu Kryszny przyciągały młodych ludzi, również kilkuletnie dzieci, oferując im darmowe malowanie makijażu.

 

Festiwal Przystanek Woodstock, organizowany przez Jerzego Owsiaka, po raz kolejny okazał się festiwalem alkoholu, narkotyków i przemocy. I jak to trafnie ktoś określił, zdecydowanie bardziej adekwatna dla niego byłaby nazwa "Festiwal Butelka". Cieszyć może jednak decyzja Rady Miasta Żary, która, mimo, iż wyraziła zgodę na kontynuowanie festiwalu w tym mieście, jednocześnie zastrzegła, że miasto nie będzie do niego dopłacać ani złotówki.

 

Wojciech Wybranowski
Nasz Dziennik, 8 sierpnia 2002

<<< WSTECZ