ARTYKUŁY

PRZYSTANEK KŁAMSTWO  (2 sierpnia 2002)

 

Rozmowa z ks. Mirosławem Kurkiem i ks. Markiem Kołodziejskim, uczestnikami akcji ewangelizacyjnej na Przystanku Woodstock

 

Zacznijmy od organizowanego przez Jerzego Owsiaka Przystanku Woodstock. Ponoć panuje tam "cudowna atmosfera". W mediach padają stwierdzenia, z których wynika, że na Przystanku Woodstock wszyscy są uśmiechnięci i życzliwi... Ostatnio jednak znalazłem publikację, z której wynika, że cała sprawa wygląda trochę inaczej. Jak to właściwie jest?

Ks. Marek: - Ogromny plac, który trudno do czegokolwiek porównać. Na nim tysiące namiotów. Wokół nich tysiące młodych ludzi. Alkohol czuć niemal przy każdym namiocie, na całym placu. Jest wszechobecny. To rzecz najbardziej charakterystyczna.
Ks. Mirosław: - No i "zioła". Jednak trzeba znać specyfikę tego miejsca. Nie ma tam bowiem jakiegoś oficjalnego stoiska... Ale przechodząc między namiotami, nie trudno wyczuć, że tutaj pali się marihuanę. Na jednym ze stoisk sprzedaje się książkę pt. "Domowa uprawa marihuany". To już oficjalnie... Ponadto "prochy". Niektórzy są cały czas "na prochach" i wcale się z tym nie kryją. Wszyscy również doskonale wiedzą, że za małą sceną jest miejsce spotkań tych, którzy wdychają rozpuszczalniki. Stamtąd przynieśli nam kiedyś nieprzytomną dziewczynę, która nozdrza miała po prostu posklejane butaprenem...

 

Owsiak twierdzi, że mówienie o pijanej młodzieży czy narkotykach na Przystanku Woodstock jest kłamstwem...

Ks. Mirosław: - Wielką hipokryzję Jerzego Owsiaka widać choćby w pewnym prostym fakcie. Na plac nie można przynosić alkoholu z zewnątrz, a sprzedawane tam piwo nalewane jest do plastikowych kubków. Ale funkcjonują dwa skupy opakowań aluminiowych, czyli puszek po piwie. I ludzie chodzą po placu, zbierając całe kilogramy "opakowań aluminiowych". Spotkałem kiedyś człowieka, który w ciągu dnia zebrał 4 kilogramy puszek. Łatwo sobie więc wyobrazić, ile codziennie wnosi się tam alkoholu...

 

Nad całą imprezą czuwa człowiek przedstawiany przez telewizję jako dobrodziej tysięcy chorych dzieci...

Ks. Mirosław: - Chodzi tu raczej o lansowany przez media mit Jerzego Owsiaka. Byłem świadkiem pewnego wydarzenia, gdy wyszedł on na scenę, bo złapano pięciu dilerów narkotyków. Ze sceny zaczął bluźnić, mówiąc: "nie chcemy tu takich śmieci" itp. Nagle chyba się dowiedział, że będzie miał wejście na żywo w programie telewizyjnym. Wyszedł wtedy do kamer ze swoją córką, stwierdzając, że Przystanek Woodstock jest "najbezpieczniejszym miejscem na świecie". Jak widać, dba o swój wizerunek bardzo starannie...

 

A może jest tak, że w tej ogromnej rzeszy ludzi trudno jest wyłapać tych, którzy robią "dywersyjną" robotę? Mam na myśli alkohol i narkotyki...

Ks. Marek: - Nie. To nie jest tak, że Owsiak nie widzi tego, co się dzieje. On po prostu nie chce tego widzieć. Chce stworzyć mit, że na Przystanek Woodstock może przyjechać każdy. Że może czuć się tu bezpiecznie. Że rodzice nie muszą się niepokoić o swoje dzieci. On nie może tego nie widzieć, bo po prostu nie da się tego nie zauważyć. Nie trzeba nawet szukać...

 

Przystanek Woodstock jest podziękowaniem za akcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy...

Ks. Mirosław: - Tylko ja się pytam: jeżeli Przystanek Woodstock organizowany jest w ramach podziękowania za trud włożony w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, to niech mi Owsiak pokaże tych harcerzy i harcerki, którzy w styczniowym zimnie zbierają pieniądze. Niech pokaże te dzieciaki, które z puszkami cały dzień biegają po mieście...
Ks. Marek: - To kolejny brak konsekwencji. On dziękuje tym, których tam nie ma!

 

Organizatorzy całej imprezy twierdzą, że spotkanie w Żarach pomaga młodym ludziom. Wystarczy spojrzeć na głoszone hasła: "Miłość! Przyjaźń! Muzyka!". Coś pięknego... Mówi się, że wszystko to organizowane jest dla młodzieży, by mogła się zabawić i mile spędzić wakacje. Czy młodzież, przyjeżdżając na Przystanek Woodstock, może coś zyskać?

Ks. Mirosław: - Miałem kiedyś okazję rozmawiać z przedstawicielami Ruchu Czystych Serc. Podali szokującą informację, że połowa populacji polskich narkomanów przeżyła swoją narkotyczną inicjację właśnie na Przystanku Woodstock...
Ks. Marek: - W koncepcji Przystanku Woodstock, stworzonej przez Jerzego Owsiaka, trudno się doszukać jakichś elementów wychowawczych. Oficjalnie panuje tam "luz", choć i w tym przypadku mamy do czynienia z pewnego rodzaju fikcją.
Ks. Mirosław: - Ci młodzi ludzie, którzy mają normalne rodziny, zwykle nie przyjeżdżają do Żar. Na Woodstocku wychowawcze braki widać jak na dłoni. Trzeba wyjść do tych ludzi z jakimś wspólnym, sensownym programem.

 

Od jakiegoś czasu obok Przystanku Woodstock organizowany jest Przystanek Jezus. Czy można powiedzieć, że to taki dość specyficzny rodzaj ewangelizacyjnej posługi wśród tych, którzy bądź co bądź należą do Chrystusa, jednak się zagubili?

Ks. Marek: - Są to ludzie zagubieni, którzy jednak chcą się jakoś odnaleźć. Tam się odnajdują w grupie ludzi, którzy rzekomo są tacy sami jak oni i ich rozumieją. To jest fikcja. Lecz oni mają tam poczucie akceptacji i zrozumienia przez innych. Pozornie odczuwają totalną wolność typu "róbta, co chceta": wszystko można i każdy jest sobą. Ale to też jest fikcja... Widać bowiem, że ludzie ci nawet wokół własnego namiotu nie mogą znaleźć zrozumienia. To jest takie "zrozumienie powierzchowne": poklepiemy się po ramieniu i wszyscy będziemy równi. Nieprawda. I dlatego oni wciąż szukają czegoś głębszego...

 

Czy Przystanek Jezus, na który Jerzy Owsiak tak się dąsa, jest dla nich pomocą w tym poszukiwaniu?

Ks. Marek: - W ubiegłym roku byłem pierwszy raz w Żarach. Kiedy to wszystko zobaczyłem, pierwsze odczucie mówiło, że przyjechałem w paszczę lwa. Ogrom młodych ludzi, nie sposób wypatrzyć kogoś trzeźwego. Dopiero później, gdy dochodzi do rozmów, dostrzegam, że są to najczęściej ludzie potrzebujący kontaktu z drugim człowiekiem. Potrzebują kogoś, kto potraktuje ich jak człowieka.
Ks. Mirosław: - Cała nasza posługa to przede wszystkim nieustanne, niekończące się rozmowy, spowiedzi... Choć ja na przykład pracowałem w lazarecie. Moim zadaniem było ściąganie tych, którzy na Przystanku Woodstock się "przegrzali"...

 

Cała grupa ewangelizacyjna liczyła 500 osób, w tym ok. 20 kapłanów. Czy nie za mało w porównaniu z tak wielką rzeszą młodzieży?

Ks. Marek: - Tak. Niemniej jednak i ta grupa jakoś sobie radzi. Każdy ma określony zakres zadań. Podczas gdy my działamy na placu - w kościele w Żarach wspiera nas silna grupa, nieustannie adorując Najświętszy Sakrament... Niemal cały czas jest z nami ks. bp Edward Dajczak.

 

Czy trudno jest nawiązać kontakt z tymi młodymi ludźmi, skoro - jak mówiliście na początku - niemal wszyscy są pod wpływem alkoholu czy narkotyków?

Ks. Mirosław: - Na pewno nie jest to łatwe. Pierwszej nocy, przy poświęceniu Krzyża, dostałem w twarz od ćpuna "na głodzie". Szukał akurat prochów, nie mógł ich znaleźć, znalazł mnie...
Ks. Marek: - Czasami oni sami zaczepiają. W różny sposób. Często pozdrawiają po chrześcijańsku. Równie często potrafią w mniej przyjemny sposób... Kiedyś z kolegą księdzem szedłem przez plac i z jakiegoś namiotu usłyszałem grad wyzwisk skierowanych w naszą stronę. Kolega poszedł dalej, a ja wróciłem do tego namiotu. Wszyscy oczywiście pijani. Przywitałem się z nimi, usiadłem i podjąłem rozmowę. Okazało się, że ten, który najgłośniej krzyczał, kulturalnie zaczął ze mną rozmawiać. Wiem, że nie miałby tej odwagi, gdyby był trzeźwy. Zrozumiałem również, że wcześniejsza zaczepka - wbrew pozorom - była jakąś formą prośby: "zauważ mnie, przecież jestem"...
Inny przykład. Siedzi młoda dziewczyna, popijając wino z garnuszka. Widząc sutanny, woła do nas: "Hej, wy, księżyce!". No to się do niej odwracam i wołam: "Hej, gwiazdeczko, co ci tak nosek poczerwieniał?". I taki był początek rozmowy...
Ks. Mirosław: - Oni przychodzili do nas, bo pragnęli kontaktu. Wielu się przełamywało. Przychodzili do nas, bo dostrzegli, że nie przyjechaliśmy tam jako ci "lepsi" do "gorszych".

 

Czy zatem można powiedzieć, że w tych młodych ludziach tkwią duże pokłady dobra?

Ks. Mirosław: - Z pewnością. Z tej młodzieży można naprawdę wydobyć wiele dobra. Trzeba jednak wyjść z przestrzeni, w której się poruszamy. Idziemy jako bracia do swoich braci. Idziemy jako ludzie, którzy doświadczyli Chrystusa. I tym doświadczeniem idziemy się z nimi dzielić. W tym zawiera się wszystko.

 

Dlaczego więc Jerzy Owsiak był przeciwny zorganizowaniu Przystanku Jezus?

Ks. Mirosław: - Mam znajomą dziennikarkę pracującą dla prasy z Chicago. Robiła wywiad z Jerzym Owsiakiem i spytała go, jaki jest jego stosunek do Przystanku Jezus. Owsiak wyraził radość, że Kościół się wreszcie zaangażował i do tego w takiej formie... Dokładnie dwa tygodnie później wyszło na jaw, co Owsiak rzeczywiście myśli o Przystanku Jezus: "przystanek na gapę". Poszło o to, że nagle pod sceną chrześcijańską zaczęły gromadzić się tłumy, co się mu nie spodobało. Oficjalnie ogłoszono, że scena ta "przeszkadzała", choć skądinąd od sceny głównej oddalona była o 800 metrów... Dziwne, że rozstawiona w obrębie placu scena Wioski Pokoju Kryszny nie przeszkadzała...
Ks. Marek: - Dlatego rok temu pozwolono nam się rozstawić na uboczu, a jako księża nie otrzymaliśmy przepustek uprawniających do wjazdu na główny plac samochodem...

 

Ojciec Rafał Szymkowiak, wykładowca katechetyki w krakowskim Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Kapucynów a zarazem jeden z uczestników ewangelizacyjnej akcji na Przystanku Woodstock, napisał między innymi: "Jednym z najbardziej niebezpiecznych mitów jest ten, który mówi, że księża, katecheci i wychowawcy na tej imprezie nie mają swojego miejsca. To nie jest prawdą! Właśnie tam jesteśmy najbardziej potrzebni...".

Ks. Mirosław: - Przystanek Jezus był bardzo potrzebny. Wielu z tych młodych ludzi z niego skorzystało. Któregoś razu na przykład zaczepił mnie młody człowiek z pytaniem, gdzie będziemy, bo on ostatnio u spowiedzi był dwa lata temu. Dlaczego? Bo ostatni Przystanek był dwa lata temu... Ci ludzie przychodzą do nas. Przychodzą i mówią: "fantastycznie czujemy się pośród was". Kiedyś młody człowiek z Inowrocławia powiedział: "Fantastycznie się czujemy pośród was, bo jesteście naturalni w tym, co robicie". Choćby tutaj widać, że jest to wyzwanie dla nas wszystkich. Nowa ewangelizacja to nie jest sprawa niedzieli i święta, ale każdego dnia i każdej okoliczności. Ona dotyczy nas wszystkich.

 

Czy jednak, na kanwie tego, co przedstawiliście wyżej, nie jest to zadanie zbyt trudne dla ludzi postrzegających ten świat raczej prosto? Czy nie trzeba do tego odrobiny jakiegoś szaleństwa?

Ks. Mirosław: - Nie sądzę. Trzeba tu dostrzec przestrzeń, w której się poruszamy - przestrzeń młodzieży. To przecież są ludzie z naszych ulic. I tu trzeba nam zupełnie nowej perspektywy. Albowiem to jest też przestrzeń ewangelizacji. Bardzo trudnej ewangelizacji. To prawda. Ale co zrobić? Przejść obok? Zostawić? Nie. Trzeba wejść w tę przestrzeń... Musimy zrozumieć, że mamy tu do czynienia z jakąś rzeczywistością "skanalizowaną". To bardzo trudne pole do uprawy. Wiem, że wielu z nas, którzy tam przyjechali, ma po pierwszym razie serdecznie dość. Tam cię wyzwą, obrzucą błotem, możesz dostać w twarz... Może się tak zdarzyć. Dlatego musisz być na to przygotowany.
Ks. Marek: - A co do tej odrobiny szaleństwa, to przecież zachęca nas do tego sam Ojciec Święty, mówiąc, byśmy "wypłynęli na głębię"... Jak powiedział ks. Mirek, wielu z nas ma po pierwszym razie serdecznie dość. I to jest ten moment, w którym mówimy Chrystusowi jak niegdyś Szymon Piotr: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy..." Wtedy jednak każdy z nas dodaje: "Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci...". I wierzymy, że również kiedyś zagarniemy "takie mnóstwo ryb, że sieci będą się rwać". Może jeszcze nie dziś, może nie jutro... Trzeba cierpliwości...

 

Tego Wam życzę. Szczęść Boże! I dziękuję za rozmowę.

 

Sebastian Karczewski
Nasz Dziennik, nr 177 (1370), 31 lipca 2002

<<< WSTECZ